23.08.2014

Naturalne rozczarowania, czyli jak często wyrzucam pieniądze w błoto

Gdybym napisała, że wszystkie kosmetyki naturalne są świetne, a te nienaturalne to samo zło, nie byłoby to prawdą. Nie zamierzam bronić jak lwica całego kosza z kosmetykami naturalnymi, tylko dlatego że jestem miłośniczką natury. Jak to w życiu bywa, nawet kosmetyki naturalne potrafią zawieść oczekiwania. 

Na szczęście, w przeciwieństwie do kosmetyków nienaturalnych (gdzie moja lista żalów jest kilometrowa), to kosmetyki naturalne bardzo rzadko przysparzają mi powodów do narzekań. 

W ciągu ponad pięcioletniej przygody z naturalkami (pieszczotliwa nazwa dla kosmetyków naturalnych) zdarzały mi się drobne, niewinne i wybaczalne wpadki oraz te spektakularne, o których ciężko zapomnieć. 

I właśnie dziś przedstawię wam te niezapomniane, naturalne rozczarowania. 

Lass Naturals, marka pochodząca z Indii, skusiła mnie interesującymi opisami, składami i przystępną ceną. Dopóki oglądałam ją jedynie w internecie, umiałam się jej oprzeć. Jednak gdy ujrzałam ją na półce w stacjonarnym sklepiku naturalnym, produkty Lass Naturals przyciągnęły mnie jak magnes. W rezultacie wyszłam aż z trzema kosmetykami, co w przypadku nieznanej marki mi się nigdy wcześniej nie zdarzało, bo zawsze lubiłam rozsądnie wybrać coś na próbę, a dopiero potem ewentualnie szaleć. Szkoda, że akurat w tej sytuacji zrobienia wyjątku od zasady nie okazało się tą słuszną decyzją. 

Mydło Indian Mango 


Kupując to mydełko, liczyłam na owocowy zapach mango. Byłam pewna, że po otwarciu uderzy we mnie moc owoców. Niestety pewność bywa niepewna i poczułam lekko owocowy zapaszek przełamany kadzidłami. Pomyślałam, że to może tylko pierwsze wrażenie i podczas kąpieli zapach przemieni się w zapierający dech w pozytywnym znaczeniu. Nic bardziej mylnego. Woda wydobyła z mydła tak nieprzyjemny zapach, że nie byłam go w stanie użyć więcej niż dwa razy. Mydło kosztowało 11,50 zł (125 g), więc ostatnią deską ratunku było podarowanie go komuś, zamiast wyrzucić prosto do kosza na śmieci. Na kolejną właścicielkę mydła wybrałam moją serdeczną koleżankę. Ta po powąchaniu mydła podziękowała za taki prezent i jak to określiła "mydło zatkało mi nos". Choć próbowałam uratować mydło przed śmiercią w czeluściach kosza na śmieci, to moje próby okazały się na próżno. Od tamtej pory unikam mydeł Lass Naturals, bo ich interpretacja zapachów jest dość kontrowersyjna i przeznaczona dla tych, co nie boją się eksperymentować z własnym nosem.

Skład INCI: Coconut Oil, Castor Oil, Sunflower Oil, Olive Oil, Rose Hip Oil, Rose Water, Sugar, Mango Butter, Mango Kernel Oil, Mango Flavour, Wheat Germ Oil

Balsam do ust z brzoskwinią i morelą (9 g)

Chociaż podjęłam próby ratowania mydła Lass Naturals przed trafieniem do śmieci, to w przypadku balsamu do ust nie dawałam mu żadnych szans na przetrwanie i bez kompromitowania się w oczach koleżanek (co to za prezenty im daję), sama go wyrzuciłam. 

Opisując wady (niestety więcej zalet poza smakowicie wyglądającym opakowaniem i ceną 10 zł nie doszukałam się, a naprawdę gorliwie szukałam) tego balsamu krótko i na temat, wystarczy rzec, że wysusza usta do granic możliwości, źle się aplikuje i zbyt intensywnie farbuje usta. Gdy przypadkiem nałoży się go wokół ust, tak łatwo się nie daje zmyć i staje się niechcianą dekoracją naszej buzi na przynajmniej 1-2 dni (w zależności, jak kto będzie często i mocno szorował buzię w celu pozbycia się balsamu).

Skład INCI: Vegetable Oil, Shea Butter, Bees Wax, Lanette 16, Shea Butter, Kokum Butter, Coco Butter, Wheat germ Oil, Walnut Oil, Fitoderm, Almond Oil, Jojoba Oil, Peach Kernel Extract, Peach Favour, Apricot Kernel Oil, Natural Vitamin E

Autor zdjęcia: Naturalna dusza

Autor zdjęcia: Naturalna dusza

Autor zdjęcia: Naturalna dusza


Żel do mycia twarzy z aloesem i płatkami złota (100 g)

Płatki złota w składzie bardzo mnie zaintrygowały. Pomyślałam, że chętnie wypróbuję ten produkt, bo może okazać się ciekawym odkryciem. Niestety znów pudło. Zapach dość syntetyczny i mało przyjemny. Konsystencja trudna do zmycia, więc musiałam poświęcić sporo czasu, by pozbyć się żelu z twarzy. Nawet zmywając kosmetyki olejkowe z twarzy miałam mniejsze kłopoty niż z tym żelem. Efekt po zmyciu był gorszy niż przed. Szorstka skóra skutecznie mnie przekonała, że nie powinnam dłużej się katować tym produktem. Oczywiście płatków złota się nie doszukałam, chyba że wymaga to użycia mikroskopu (i to profesjonalnego, a nie amatorskiego). Zapłaciłam za niego 22 zł i nie ukrywam, że byłam zła, bo za taką cenę miałabym dobre i sprawdzone żele lub mleczka do twarzy.

Skład INCI: Rose Water (Rosa Damascena), Aloe Vera Juice (Aloe Barbadensis), Gel Base, Natural Vitamin E (Tocopherol ), 2- Phenoxyethanol, Gold Leaf



Po Lass Naturals spodziewałam się dobrej mark, a bardzo się zawiodłam. I choć należę do osób, które dają drugą szansę, to ja dałam tej marce aż 3 szanse i więcej nie zamierzam. 


Luvos szampon z glinką mineralną (200 ml)

Migdałowa maseczka nawilżająca do twarzy Luvos, to mój osobisty hit (czyt. Wymarzony nawilżacz). Zachęcona jeszcze innymi produktami tej marki, postanowiłam sięgnąć po ich szampon z glinką mineralną przywracający równowagę skórze głowy. I to był błąd.

To jeden z gorszych szamponów naturalnych, jaki miałam okazję stosować. Choć nie wyrządził skórze głowy krzywdy (bo mogło być zawsze gorzej), to włosy po umyciu wyglądały o wiele gorzej niż przed umyciem. Po prostu były znacznie brudniejsze. Musiałam je ponownie myć innym szamponem. Nie mogłam sobie pozwolić na takie marnowanie czasu, wody i innego szamponu, więc po kilku nieudanych próbach (celu upewnieniu się, co do moich spostrzeżeń) rozstałam się bez żalu z tym szamponem.

Szkoda, że mój romans z szamponem Luvos skończył się tak drastycznie, bo jednak płacąc 33 zł oraz wielbiąc ich inny produkt miałam prawo spodziewać się przynajmniej dobrego szamponu.. Ale cóż, takie jest życie. Czasem pułapki i zaskoczenie czekają na nas, tam gdzie się ich najmniej spodziewamy. 

Autor zdjęcia: Naturalna dusza

Autor zdjęcia: Naturalna dusza


Skład INCI: Aqua, Sorbitol, Glycerin, Coco glucoside, Loess, Sodium lauroyl lactylate, Zea mays oil, Disodium cocoyl glutamate, Sodium cocoyl glutamate, Sodium coco-glucoside tartrate, Parfum (natural essential oils), Kaolin, Xanthan gum, Tocopherol, Canola oil, Helianthus annuus (sunflower) seed Oil, Citric acid, Geraniol, Limonene, Linalool


Logona, glinka brązowa z dodatkiem olejku paczuli (200 ml)

Logona to marka mi bardzo dobrze znana i ceniona. Ma sporo lubianych przeze mnie kosmetyków. Bardzo chętnie do niej wracam i śledzę nowości na bieżąco. Jednak w gąszczu udanych produktów, miałam nieprzyjemność trafić na glinkę brązową z dodatkiem olejku paczuli.

Mam wrażliwą skórę i muszę uważać na kosmetyki. Ale tym razem Logona uśpiła moją czujność swoją niezawodnością i nawet nie przeszła mi przez głowę myśl, że tak zachwalana i znana od wieków rzecz jak glinka brązowa może mi zaszkodzić. Myliłam się i to jak.

Po zastosowaniu glinki na twarz wyglądałam jak prawdziwy burak. Na szczęście nałożyłam ją wieczorem. Robiąc to rano, musiałabym zostać w domu. Nie chciałabym straszyć ludzi na ulicach (poza Halloween, bo wtedy miałabym zagwarantowany darmowy kostium). Czerwona opuchlizna zniknęła dopiero po ok. 8 godzinach.

Początkowo myślałam, że to może tylko jednorazowa reakcja. I tu też się myliłam. Kolejna próba też zakończyła się burakiem. Choć można sądzić, że to wyłącznie moja wina, bo przecież producent nie ma wpływu na to, że mam wrażliwą skórę, to takie wytłumaczenie mnie nie satysfakcjonuje. Po innych glinkach nie mam takiej czerwonej buzi. 

Po tej przygodzie nie byłam w stanie skusić się na inną glinkę od Logona. Biorąc pod uwagę, że za brązową zapłaciłam 29 zł i zaaplikowałam dwa razy, to wizja ponownej, kosztownej randki z burakiem mnie skutecznie odstraszała. Buraki lubię, ale raczej na talerzu, a nie na własnej twarzy. 




Skład INCI: Aqua (Water), Hectorite, Parfum (Essential Oils), Glycerin, Alcohol, Melia Azadirachta Extract, Pogostemon Cablin Oil, Citric Acid, Linalool, Limonene


Born to bio, mleczko do demakijażu aloes i bambus (250 ml)

Na to mleczko polowałam od długiego czasu. Jednak stale cena mnie odstraszała. Wraz z przesyłką mleczko wyniosłoby mnie ponad 40 zł. Ale pewnego dnia w przypływie wyjątkowo dobrego nastroju pomyślałam "a co tam, raz się żyje" i zamówiłam. Szybko się przekonałam, że spontaniczność i ciekawość często bywają zgubne (przynajmniej dla naszego portfela).

Mleczko mnie podrażniało. Za każdym razem w lustrze oglądałam czerwoną twarz. Poddałam się i z nieukrywanym żalem musiałam się z nim rozstać. Pocieszające jest to, że mleczko nie trafiło do kosza, a do pewnej sympatycznej osóbki, która z miłą chęcią go zużyła i na szczęście jej nic złego po nim nie dolegało. 



Skład INCI: Aqua (Water), Sesamum indicum (Sesam) seed oil*, Aloe barbadensis (Aloe vera) leaf juice*, Lavandula angustifolia (Lavender) flower water*, Butyrospermum parkii (Shea) butter*, Glycerin, Simmondsia chinensis (Jojoba) seed oil*, Prunus amygdalus dulcis (Sweet almond) kernel oil*, Glyceryl caprylate, Sodium stearoyl lactylate, Dehydroxyacetic acid and benzyl alcohol, Xanthan gum, Hydrogenated vegetable glycerides citrate, Potassium sorbate, Caprylyl capryl glucoside, Tocopherol, Lauroyl Lysine, Polyglyceryl-10 nonaisostearate, Parfum (Fragrance), Lactic acid, Bambusa arundinacea (Bamboo) stem extract, Limonene, Linalool, Geraniol, Citral.
 *) 98,8% składników naturalnych
*) 24,4% składników pochodzących z upraw organicznych


Natural being, krem do twarzy na noc (50 ml) dla skóry normalnej i suchej oraz krem pod oczy (10 ml) dla każdego rodzaju skóry 

Natural being, marka z Nowej Zelandii, skusiła mnie swoim składem i niską ceną. Krem do twarzy i pod oczy kosztowały 17 zł. Kupiłam oba. Niestety długo się nimi nie nacieszyłam. Tak samo jak w przypadku glinki brązowej Logona, miałam buraka i opuchliznę. Pomyślałam, że to tylko moja reakcja i oddałam kremy bliskiej mi osobie. Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałam, że i ta osoba tak samo jak ja zareagowała na kremy. Nie było wyjścia. Kremy trafiły do kosza. A szkoda, bo marka zapowiadała się dobrze. 


Skład INCI kremu do twarzy: Aqua (water), Cetearyl olivate, Sorbitan olivate, Persea gratissima (avocado) oil, Vitis vinifera (grape) seed oil, Cetyl palmitate, Sorbitan palmitate, Glycerin (vegetable glycerin), Squalane, Cetearyl alcohol, Butyrospermum parkii (shea) butter**, Daucus carota (carrot) oil, Glucose, Parfum (fragrance)*, Mel (manuka honey), Potassium sorbate, Sclerotium gum, Glucose oxidase, Lactoperoxidase, Tocopherol (vitamin E), Leptospermum scoparium (manuka) oil, Citronellol*, Limonene*, Linalool*.
* From natural essential oils. ** Certified organic. 

Skład INCI kremu pod oczy:  Aqua (water), Cetearyl olivate, Sorbitan olivate, Caprylic/Capric triglyceride, Glycerin (vegetable glycerin), Simmondsia chinensis (jojoba) seed oil**, Glucose, Mel (manuka honey), Sclerotium gum, Cetyl palmitate, Sorbitan palmitate, Potassium Sorbate, Parfum (fragrance)*, Galactoarabinan, Glucose oxidase, Lactoperoxidase, Tocopherol (vitamin E), Citronellol*, Linalool*. 
* From natural essential oils ** Certified organic


Dr. Organic, szampon i odżywka 2w1 z Morza Martwego (265 ml), szampon arganowy (265 ml), różane serum do ust (10 ml) 

Dr. Organic ma wiele przyjemnych produktów. Z czystym sumieniem mogę polecić odżywkę do włosów różaną, arganową i kokosową. Niestety ja miałam pecha też trafić na nieudane wynalazki. 

Widząc stacjonarnie szampony Dr. Organic (cena 29 zł), rzuciłam się na nie jak łysy na grzebień. Wybrałam szampon z morza martwego i arganowy. Zaletą szamponu są zapachy, naprawdę piękne, hipnotyzujące. Ale na tym kończą się ich zalety. Szampony sprawiały, że moje włosy były sztywne, matowe, szorstkie, nieprzyjemne w dotyku. Nie mogłam się doczekać, aż skończę buteleczki. Lecz nie dotrwałam do końca. Pewnego razu moja cierpliwość sięgnęła zenitu i butelki trafiły na półkę z płynami do czyszczenia podłogi i naprawdę z podłogą poradziły sobie świetnie. 



Skład INCI: Aloe barbadensis leaf juice, Aqua, Cocamidopropyl betaine, Sodium cocoamphoacetate, Sodium lauroyl sarcosinate, Coco glucoside, Glyceryl oleate, Palmitamidopropyltrimonium chloride, Glycerin, Sodium PCA, Sodium lactate, Arginine, Aspartic acid, PCA, Glycine, Alanine, Serine, Valine, Proline, Threonine, Isoleucine, Histidine, Phenylalanine, Sorbitan sesquioctanoate, Caprylyl/Capryl glucoside, Maris sal (Dead sea salt), Ascophyllum nodosum extract, Fucus vesiculosus extract, Laminaria digitata extract, Citrus aurantium amara (Bitter orange) leaf oil, Citrus aurantium dulcis, Citrus nobilis (Mandarin) peel oil, Pinus sylvestris (Pine) needle oil, Thymus vulgaris (Thyme) flower/leaf oil, Mentha arvensis herb oil, Mentha spicata herb oil, Sodium hydroxymethylglycinate, Potassium sorbate, Ascorbic acid, Citric acid, Limonene, Linalool.


Skład INCI: Aloe barbadensis leaf juice, Aqua, Cocamidopropyl betaine, Sodium cocoamphoacetate, Sodium lauroyl sarcosinate, Coco glucoside, Glyceryl oleate, Palmitamidopropyltrimonium chloride, Glycerin, Caprylyl/Capryl glucoside, Argania spinosa (Argan) oil, Citrus aurantium dulcis, Eugenia caryophyllus (Clove) leaf oil, Pelargonium graveolens (Geranium) oil, Citrus lemon peel oil, Pogostemon cablin (Patchouli) oil, Cinnamomum zeylanicum (Cinnamon) leaf oil, Aniba rosaeodora (Rosewood) oil, Mentha arvensis herb oil, Citrus nobilis (Mandarin) peel oil, Vanilla planifolia (Vanilla) fruit extract, Mentha spicata herb oil, Kigelia Africana fruit extract, Hibiscus sabdariffa flower extract, Adansonia digitata fruit extract, Sorbitan sesquicaprylate, Sodium hydroxymethylglycinate, Sodium benzoate, Potassium sorbate, Benzyl alcohol, Dehydroacetic acid, Citric acid, Limonene, Eugenol, Linalool.


Różane serum do ust Dr. Organic, to wielkie nieporozumienie. Płacąc ponad 30 zł, spodziewałam się chociaż dobrze nawilżonych ust. A dostałam maź, która nie tylko wysuszała mi usta, ale zużywała się w błyskawicznym tempie. Nie sądziłam, że Dr. Organic może wypuścić na rynek taki niewypał. 


Skład INCI: Olus, Hydrogenated Vegetable Oil, Candelilla Cera, Ricinus communis (castor) seed oil, Rosa canina (rose) hip oil, Silica dimethyl silylate, Aroma, Vanilla planifolia (vanilla bean) oil, Rosa damascena flower extract.



Balm Balm, balsam do twarzy tea tree i rose geranium (30 ml)

Bardzo dużo czytałam zachwytów na temat tej angielskiej marki Balm Balm . Gdy tylko wpadła w moje pole widzenia, nie wahałam się jej wypróbować. W końcu tak dużo osób ją zachwala, to czy mogą się mylić? Akurat zobaczyłam produkty w bardzo dobrej cenie (ok. 20 zł), więc stałam się od razu posiadaczką dwóch balsamów do twarzy.

Ku mojemu rozczarowaniu, szybko się przekonałam, że ja nie będę należeć do tej licznej, zadowolonej z marki grupy. Balsam nie służył mi ani na twarz, ani na inne partie ciała. Nawet próbowałam użyć go jako balsamu do ust, lecz też z marnym skutkiem. Balsamy nałożone wieczorem na buzię nie wchłaniały się i budziłam się rano nadal z tłustą warstwą. W efekcie balsamy oddałam w dobre ręce i osobiście zakończyłam znajomość z tymi produktami. 


Creation's Garden, olej arganowy z Maroka (120 ml)

Na olej arganowy Creation's Garden miałam ochotę od dawna. Kręciłam się koło niego i kręciłam. Jednak cena 54,99 zł (choć i tak niższa od ceny regularnej ok. 90 zł) jakoś mnie nie zachęcała do zakupu. Dopiero gdy spotkałam ten olej w cenie 24,99 zł, postanowiłam go przygarnąć. Uznałam to za fajny zakup, bo w końcu 120 ml oleju arganowego za tak niską cenę, to nielada okazja. Moja radość nie trwała długo. Niestety zapach oleju był tak odrzucający, że nie byłam w stanie go używać. Może olej działa dobrze, ale musiałabym go używać tylko wyłącznie podczas poważnego kataru. Zatem olej powędrował do innego domu. 


Skład INCI: marrocon organic argan oil

Podsumowanie

Uważam, że taka garstka rozczarowań na przełomie ponad 6 lat, to dobry wynik. I producenci kosmetyków naturalnych naprawdę mogą być z siebie zadowoleni, co nie oznacza, że mogą spocząć na laurach. 

6 komentarzy:

  1. Mam bardzo podobne odczucia co do niektórych kosmetyków z twojej listy bubli, pozostałych nie było mi dane używać i bardzo dobrze:-)
    Mydła Lass kupiłam 2, jedno już zużyłam, cytrus, rozmaryn i eukaliptus, zapach bardzo przyjemny na lato, ale mydło za mocno myje, przesusza skórę, w dodatku okazało się kosmicznie niewydajne, zużyłam je w 2 tygodnie, nie używałam go jednak codziennie, ma większą gramaturę niż standardowe kostki, ale w takim tempie zużyłam, że nie zdążyłam wyrobić sobie o nim lepszego zdania. Mam jeszcze jedno, z drzewem agarowym, ale poczeka sobie długo na zużycie. Natomiast Logona brązowa śmierdziała, wysuszała, podrażniała mi cerę i słabiutko oczyszczała, wolę wersję białą zdecydowanie bardzo dobra jest. Dobrze, że nie kupiłam tego szamponu Luvos, a przymierzałam się do niego bardzo mocno podczas niedawnych zakupów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem sama co do moich odczuć. A tym bardziej cieszę się, że uchroniłam cię przed stratą sporej sumy na szampon Luvos. Umęczyłabyś się z nim potwornie.

      Usuń
    2. Jedyny plus szamponu, że można kupić wersję mini 30ml, ale jednak to też wydatek rzędu 10 zł, lepiej dozbierać i kupić coś pewnego. Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Ja kupiłam szampon stacjonarnie. Od razu wybrałam 200 ml, bo nawet nie przypuszczałam, że marka Luvos może coś takiego stworzyć.

      Usuń
  2. Oj tak, szampony dr. organic to porażka :))))))
    Jeden był znośny, ale ogólnie są jakieś dziwne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, żeby tak rzucać się na te szampony.
    a mogłam kupić 1 szampon na próbę i kremik czy coś innego. ale człowiek uczy się na błędach.

    OdpowiedzUsuń